Oparcie się tylko na Biblii?

Postulaty, aby opierać się dosłownie tylko na Biblii podnoszą przeważnie ludzie świeżo nawróceni, których znajomość Pisma Świętego jest dość powierzchowna. Można wątpić, czy większość zwolenników „opierania się wyłącznie na Biblii" miała odpowiedni aparat badawczy, by zrealizować to hasło (na początek: wszechstronną znajomość starożytnej greki i hebrajskiego, znajomość kontekstu kulturowego pozwalającego odczytywać znaczenie metafor i idiomów, wreszcie gruntowną znajomość całej Biblii na poziomie umożliwiającym znajdowanie wszystkich wzajemnych odniesień). Większość z nas skazana jest na opieranie się na pewnych autorytetach od tłumaczy począwszy, na kaznodziejach i interpretacjach wczesnochrześcijańskich kończąc. Pytanie nie brzmi zatem „czy opierać się na tekście Pisma, czy na autorytetach?", ale raczej „na jakich autorytetach polegać, by jak najlepiej zrozumieć Pismo Święte?”. Jeśli ktoś mówi „opieram się wyłącznie na Biblii”, to pytamy:
  • czy sam przeczytałeś te blisko 200 ksiąg (biblijnych i apokryfów), by zdecydować, które są prawdziwe, a które nie?
  • czy do swoich poglądów na temat Eucharystii, chrztu czy pokuty doszedłeś sam, po gruntownej lekturze Biblii, czy też raczej usłyszałeś je z ust jakiegoś kaznodziei lub przeczytałeś w książce?
  • doprowadźmy wreszcie sprawę do absurdu, bo skoro „nie potrzeba nic oprócz Biblii", to po co nam tłumaczenia?
W praktyce mamy następujące możliwości:
  • polegać na interpretacjach ludzi żyjących w czasach pierwotnego Kościoła, słuchających apostołów lub ich uczniów,
  • polegać na własnej interpretacji,
  • polegać na pojawiających się wciąż ludziach po swojemu dopasowujących rozumienie Pisma do swoich hipotez.
Większość osób słuchających nauk „wyłącznie biblijnych" tak naprawdę przyjmuje nauczanie mniej lub bardziej samozwańczych interpretatorów. A jeśli tak, to chyba lepiej wierzyć chrześcijanom pierwszych wieków (ich wskazówki przechowane są w pismach tzw. ojców Kościoła) niż „prorokom” urodzonym 20 wieków później, często nieznającym nawet języka, w którym napisano Biblię.

Kościół katolicki uznaje za źródło przekazu o treści wiary zarówno Pismo, jak i Tradycję Apostolską. Nie jest jednak tak, iż Objawienie publiczne zawiera się częściowo (np. w 2/3) w Piśmie, a częściowo (w 1/3) w Tradycji. Całe Objawienie zawarte jest w Piśmie (w sensie treści) i cale jest zawarte w Tradycji (w sensie interpretacji).

Tak więc Tradycja nie spełnia u katolików roli wypełnianej w protestantyźmie przez Biblię, lecz tę, jaką wypełnia u Braci Odłączonych autorytet interpretacyjny (orzekający, które rozumienie Biblii jest prawidłowe, które księgi są natchnione itd.). U protestantów autorytet ten spoczywa bądź na pastorze, bądź na jakimś gremium zbiorowym, zaś w Kościele Katolickim polegamy na Tradycji przechowywanej od wieków przez Magisterium.

Warto przy okazji zwrócić uwagę na szaloną niekonsekwencję: na przykład Pismo wprost mówi o prymacie papieża, przemianie chleba i Wina w Ciało i Krew Pańską, itd. a jednak ludzie, którzy werbalnie deklarują czerpanie swych poglądów „jedynie z Biblii ”, odrzucają te prawdy. W takich sytuacjach przypomina mi się św. Ignacy z Antiochii, który już ok. 108 roku opisał to zjawisko słowami: Słyszałem, że niektórzy mówią: Czego nie ma w dokumentach, w Ewangelii, temu nie uwierzę. A gdy powiedziałem: Tak istotnie napisano wówczas odrzekli: To właśnie pytanie! (List do Kościoła w Filadelfii 8,2).
Magisterium nie jest „przeciw Biblii", lecz „dla Biblii", przeciw wypaczonym interpretacjom zupełnie w ten sam sposób, w jaki słownik służy tłumaczeniu, a nie jest wymierzony „przeciw oryginałowi".
Zwykle nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo świat autorów natchnionych różnił się od naszego. Jak różne od naszych były pojęcia, „klucze wewnętrzne”, skojarzenia, mentalność i spojrzenie ludzi żyjących na starożytnym Wschodzie. W zupełnie inny sposób odnosili się do Boga, miłości, małżeństwa, wojny, nagości, bogactwa Wiedzy i szczęścia, inne mieli cele i kryteria sukcesu.
Warto też wspomnieć o gramatyce, np. hebrajski nie ma w ogóle czasów (przeszłego, teraźniejszego, przyszłego), a jedynie tryb dokonany i niedokonany. Nawet dziś się zdarza, że w jednym tłumaczeniu zdanie jest w czasie przeszłym, a w innym - w przyszłym. I oba tłumaczenia są poprawne gramatycznie. Aby rozstrzygnąć, które jest wierne, trzeba czegoś więcej niż znajomości hebrajskiego.
I jeszcze jeden argument: Czy powiedzenie sobie „Właśnie przeczytałem Biblię i wszystko teraz rozumiem. Te tłumy ludzi, które przez tysiące lat się w nią wczytywały, modląc się przy tym i rozmyślając - oni wszyscy się mylili. Ja właśnie jestem świeżo po lekturze i wiem lepiej", jest naprawdę wyrazem rozsądnej gorliwości wobec Słowa, czy raczej objawem bezbrzeżnej pychy?

(źródło: Marek Piotrowski „Dlaczego ufam Kościołowi?”)